sobota, 17 lipca 2010

przenosiny


Dojrzałam do decyzji by wykupić domenę i na jednym miejscu w sieci bawić się w blogowanie i pisanie.
Tak więc nowe wpisy z teolożki będą już w nowym miejscu,
choć ten blog jeszcze chwilkę pozostanie.
Zapraszam więc
do nowego zakątka w sieci:
>>moniazuber<<

wtorek, 13 lipca 2010

Czego chce Duch Święty?

Od razu napiszę, że pytanie w nagłówku wpisu to pytanie retoryczne. Dlaczego? Bowiem nie raz spotkałam osoby, które wiedziały co Bóg chce, nawet bardzo konkretnie i szczegółowo w tematach, o których np. Pismo Św. milczy... {tak więc, żeby było to jasne - pytanie retoryczne!}
~~~~
Jednemu dany jest przez Ducha dar mądrości słowa, drugiemu umiejętność poznawania według tego samego Ducha, innemu jeszcze dar wiary w tymże Duchu, innemu łaska uzdrawiania w jednym Duchu, innemu dar czynienia cudów, innemu proroctwo, innemu rozpoznawanie duchów, innemu dar języków i wreszcie innemu łaska tłumaczenia języków. Wszystko zaś sprawia jeden i ten sam Duch, udzielając każdemu tak, jak chce. I Kor 12,8-11
~~~~
Zakładając, że Kościół tworzą świeccy i duchowni, że jedni i drudzy są tak samo powołani do szeroko pojętej służby w Kościele oraz że Duch Święty KAŻDEGO obdarowuje swoimi darami; chciałabym zadać 2 pytania.
*Dlaczego skoro to Duch Święty obdarowuje darami i tym samym powołuje do służby, kobietom odmawia się możliwości realizowania otrzymanych darów w ramach Kościoła tylko ze względu na ich płeć? A może "reklamację" należy składać Bogu, że niefortunnie lokuje powołania?
* Dlaczego Duch Święty obdarza kobiety darami takimi jak proroctwo czy dar nauczania, skoro wie, że kobiety tych darów nie będą mogły realizować tak swobodnie jak ich koledzy?

Pytania nie są nowe, słyszałam już na nie wiele odpowiedzi... ;)
Niemniej wciąż owe pytania zadaję...

środa, 12 maja 2010

słodka przerwa


Po dłuższej nieobecności, zapowiadam jeszcze chwilkę niebytu na tej małej "wysepce herezji" pośród morza cyberprzestrzeni. Mój słodki powód ma na imię Zofia Anastazja i za tydzień kończy 3 miesiące.
Moja życiowa nowela przygodowa pod tytułem "ciąża" oraz jej dalszy ciąg w (podobno) niekończącej się powieści science-fiction "macierzyństwo" przynosi mi wiele ciekawych doświadczeń. Ciekawych na pewno pod względem demitologizacji tych obu zjawisk. Jako 30latka z psychicznie dręczącym wieloletnim problemem niepłodności, nasłuchałam/naczytałam się tak wielu mitów nt. macierzyństwa, że wręcz urosło ono do postaci abstrakcyjno-mistycznej rzeczywistości. Mam na myśli również cały zbiór informacji z "teologicznego" podwórka, które pisane przez mężczyzn "nie dotykały stopą ziemi". Brakowało sfery "profanum", brakowało zwyczajnie doświadczenia.
A przecież doświadczenie kobiet, wcale nie jest mniej piękne i gorsze, tylko dlatego, że ocieka krwią, mlekiem, łzami i potem. Jest bliższe stworzeniu, ziemi, więc również i prawdzie.
Mitologizacja zjawisk najbardziej szkodzi tym, którzy nie mogą skonfrontować jej z własnym doświadczeniem i dokonać reinterpretacji swojego świata znaczeń. W przypadku ciąży i macierzyństwa dotyczy to więc generalnie mężczyzn :) ...ale i bezdzietnych kobiet.
Na kobiety jednak wywiera się społeczną presję i tworzy dziwne teorie o ich "podstawowym" powołaniu, które upatruje się (czasami jedynie) właśnie w macierzyństwie. Jakby to były "poczęcia z dziewicy*", a rodzące się dzieci posiadały jedynie matkę...
{...}
cdn.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*na początku było określenie "niepokalane poczęcie" ponieważ zawsze myślałam, że są to dwa określenia tego samego zjawiska-cudu, opisanego w Ewangeliach (tak to czasem bywa, jak się człowiek wychowuje w protestanckim kontekście), ale "teolog-amator" zostawił pod wpisem komentarz oświecając moją mariologiczną niewiedzę :P i wprowadzając mnie w tajniki mariologicznych dogmatów, za co dziękuję pokornie!

piątek, 30 października 2009

gdzie archetyp silnej kobiety?


Kobiety potrzebują mitów i narracji, które utwierdzą, rozbudują i stworzą przestrzeń znaczeń dla kobiecej siły. Emancypacja kobiet nie może iść jedynie po wytartych ścieżkach krytyki patriarchalizmu. Znane obszary krytyki, pobudzone emocjami wyniesionymi z traumy przykrych doświadczeń, oczyszczą rany, jednak nie zbudują "nowego serca". Po przeżyciach "pustyni", o której pisałam post wcześniej niezbędna jest rekonwalescencja w postaci budowania nowej, świeżej i kwitnącej tożsamości.
Feministki jak prawdziwe archeolożki docierały w ostatnich dziesięcioleciach do prastarych mitów i legend, które mogły posłużyć jako źródło i podstawę ich nowego świata. Rekonstrukcja jednocześnie istniała z praktyką reinterpretacji, jak i transformacji mitów, które nosiły znamiona dyskryminacji płci.
Po czasie "odkopywania starych kości" nadszedł w końcu czas na nową erę - twórczość, która pozwolila kobietom na projektowanie nowych przestrzeni znaczeń dla kobiet.
Tutaj jednak widzę, jak współczesne chrześcijaństwo nie docenia owego procesu nowej tożsamości. Ta nowa przestrzeń znaczeń jest szansą również dla chrześcijanek, jednak marwtię się czy chrześcijaństwo nie "prześpi" tego ważnego etapu emancypacji. Dlaczego? Przede wszystkim z powodu, że ciągle chrześcijaństwo nie poradzilo sobie z feministyczną krytyką: okopało się i broni starych pozycji, zamiast zadbać, aby współczesne kobiety czuły się dobrze w granicach kościołów chrześcijańskich.
Po drugie - z uwagi na lekceważenie głosu kobiet, chrześcijaństwo nie uczestniczy w budowaniu nowego świata znaczeń. Tym samym wyemancypowane kobiety zbudują swoją silną tożsamość p-o-z-a chrześcijaństwem, a to jest mało optymistyczne.

Religia zawsze dostarczała człowiekowi mitów, dzięki którym odnajdywał swoje powołanie, siłę i wyjątkowość. Typy, archetypy, modele, mity, legendy służą budowaniu tożsamości.
Mężczyzna w chrześcijaństwie odnajdzie archetyp wodza, przywódcy, silnej jednostki, wojownika, itp. obok innych wzorców. Co najważniejsze - odnajdzie te obrazy w wyobrażeniach o Bogu Stwórcy {Bóg wciąż w chrześcijaństwie pozostaje Osobą w podświadomości płciową - męską}.
Inaczej ma się z archetypami kobiet. Jest ich w chrześcijaństwie wciąż za mało, wciąż są marginalizowane, wciąż nieliczne wiążą się z siłą/potęgą/samodzielnością/.... i co gorsza - mało z nich łączy się z Bogiem Stwórcą.

Nadzieją może być ordynacja kobiet (a w postaci ordynowanych kobiet tworzy nowe żywe wzorce), która nieco klinem (protestanckim na razie jedynie) wbija się w obszar teologii i liturgii, nie wspominając o duszpasterstwie. Jednak mnie nie zaspokaja. Uważam, że praktyka powinna iść jednocześnie ze światem znaczeń, czyli teorii (teologia, publicystyka, przekaz,itp. ...a w końcu zmiana światopoglądowa i mentalna).
Tak więc istnieje ogromna niezagospodarowana przestrzeń nowych znaczeń, która powinna rozkwitnąć (i oby tak się stało). Mity chrześcijanki silnej, wolnej, samo stanowiącej, walczącej o siebie i innych, twórczej, mądrej, życiodajnej, przywódczej, sądzącej, wprowadzającej pokój i rozkwit, niezłomnej, niezwyciężonej, odradzającej się, nauczającej, stanowiącej wzór do naśladowania, pełnej energii i szczęścia, ...wciąż czekają na swój czas by wyrosnąć jak drzewo zasadzone nad strumieniami.
Zadanie dla nas, kochane panie.
Trzymam mocno zaciśnięte kciuki, aby nam się udało. Nie jesteśmy same, siłę czerpać zawsze możemy od Stwórcy, który ukształtował nasze serca silnymi, odważnymi, mądrymi i niezłomnymi ...na swój obraz.
:)

środa, 1 lipca 2009

pustynia

Feministki przez dziesiątki lat zajmowały się teorią: krytyką tradycyjnych teorii czy tworzeniem nowych przestrzeni znaczeń i symboli. Wspólnym mianownikiem odczuć kobiet zajmujących się filozofią czy teologią feministyczną jest wrażenie znalezienia się na pustyni: na pustyni znaczeń, na pustyni symboli, na pustyni doświadczeń, na pustyni teorii, historii, narracji, pustyni mitów i pustyni źródeł. Stąd czerpać? Do czego się odwołać? Gdzie szukać? Na czym budować? Co przemieniać? Gdzie i co transformować?
Niemiłe odczucie, szczególnie iż poziom teorii mocno łączy się z doświadczeniem społecznym, kiedy feministki były i są ostro krytykowane (niezrozumiane, odrzucane, zwalczane) przez otoczenie. Szczególnie bolesne kiedy dyskryminacja przychodzi również od strony własnej płci.
Tak więc na pustyni, którą spostrzegam również jako kryzys tożsamościowy, rozumiem jako ból neurotyczny, jest czas przeżywania świadomości samotności, czas decyzji o kolejnych krokach, czas rewidowania własnych motywów, czas na wierność sobie lub jej odrzucenie. Jest to czas cierpienia egzystencjalnego, które jest przeżyciem psychosomatycznym: bólem głowy (migreny), stawów i mięśni, bólem brzucha, bólem mięśnia sercowego czy niestrawności. Jest to czas długiego snu, lub jego braku. Odczucia wyobcowania ze świata. Czas braku apetytu, mdłości, niechęci, lęków, apatyczności i ciągłego zmęczenia. Czas rozdrażnienia i unikania tłumów.
Czas przejścia.
Cierpienie przenika kości, stawy, mięśnie. Piecze, boli, swędzi i przeszkadza.
Pustynia ogarnia i pożera. Już nie ma sił by się jej oprzeć.
Pustynia wysysa wszelkie przejawy życia, wszelkie jego objawy. Kobieta zapada się i poddaje ruchomym piaskom. Nie ma ratunku.
Wokół ciemność.
To noc. Chłodny powiew wiatru jakby powoli łagodzi spieczoną słońcem skórę. Przynosi ulgę. Sen jest krainą ucieczki i ratunku. Sen pochłania ciało i ciągnie całą duszę za sobą. Zapadanie się w nieskończenie głęboką studnię...
Każda noc okazuje się powoli jedynym ratunkiem przed pustynią. Siły przychodzą spóźnione i zbyt małe. Ich głód ciągle niezaspokojony. Jednak małe krople na spieczonej skórze, okazują się magicznym lekarstwem nie tylko ciała lecz i duszy. Małe kropelki najpierw utrzymują przy życiu, potem odbudowują poszczególne komórki ciała, nowe przestrzenie serca. W skorupie ciała tajemniczą transformację przechodzi dusza, jak motyl w kokonie. Przeistoczenie przychodzi stopniowo, dyskretnie jednak z siłą życia, które kruszyć może skały.
W stawach, mięśniach i kościach wracają siły. Mdłe ciało nabiera kształtów i podnosi się powoli. Opadają martwe skorupy spieczonej skóry, na światło wychodzi całkiem nowa i odżywiona tkanka. W tym podnoszeniu ciała i serca nie ma już słabości lecz siła, brak tam rezygnacji, jest jasny cel.
Sylwetka powoli wyłania się z horyzontu pustyni a jej stanowcza determinacja mówi jedno: teraz to pustynia straciła siłę burzenia, teraz pustynia będzie po przegranej stronie. Nadchodzi czas, gdy kobieta będzie pustyni stawiać warunki, to ona zapanuje nad nią i pod jej ręką pustynia wyda
...oazę!
Nowe życie.

doświadczyć

Miałam szczególną okazję doświadczyć zjawiska, które obce jest polskiej ziemi.
Otóż podczas pobytu na konferencji w Glasgow brałam udział w nabożeństwie, którego liturgię przygotowały i prowadziły kobiety (ordynowane i świeckie) i w którym brały udział jedynie kobiety (z kilkuosobowym wyjątkiem).
W liturgii było wiele elementów, kładących nacisk na doświadczenie zmysłowe (tak ważne w posmodernie). Tak więc oprócz tradycyjnych dla chrześcijańskiej liturgii elementów jak śpiew, wspólna modlitwa czy wyznanie wiary, był np. taniec. Wszystkie też elementy liturgii były sprawowane bardzo swobodnie, z dużym naciskiem na poczucie wspólnoty i bliskości.
Wspominam te doświadczenie bardzo emocjonalnie i nawet jak to piszę, to na wspomnienie w oku kręci mi się łza wzruszenia.
Niezwykle pięknym dla feministki jest doświadczenie śpiewania wspólnej pieśni o siostrzaności, kiedy wszystkie obecne kobiety trzymały się wzajemnie za ręce, tworząc długi łańcuch (WOW!).
Niezwykle przyjemnym jest przyjmowanie komunii z rąk drugiej kobiety.
Cała liturgia odbyła się swobodnie, rewelacyjnie, z głębokim przesłaniem kazania i pięknym odczuciem całości.
Wypłakałam ze wzruszenia całe opakowanie chusteczek, jakie posiadałam przy sobie. Jednocześnie pierwszy raz czułam, że te łzy są na właściwym miejscu i we właściwym czasie, że są pożądane i powszechnie akceptowane, zrozumiane przez otoczenie.
Przeżycie te było jak lekarstwo na wszelkie przejawy dyskryminacji płciowej, jakie odczułam w swoim dotychczasowym życiu zarówno w kontekście zaangażowania w Kościele, jak i moich studiów teologicznych.
Czułam się tak, jakbym po strasznie drugiej i męczącej wędrówce przybyła do domu i mogła w końcu najeść się i odpocząć.
cudowne!!!!

sobota, 25 kwietnia 2009

idźmy na terapię ;]

Zajmując się feministyczną analizą patriarchalnych struktur społecznych, mam wrażenie że owa "walka płci" to jakiś związek typu: ofiara - oprawca. Związek ów z perspektywy psychologicznej jest silny i co ciekawe, niejednoznaczny. Zarówno ofiara bowiem odgrywa rolę oprawcy, jak i oprawca gra rolę ofiary. Ta naprzemienna wymiana ról i cała relacja pełne jest emocjonalnych zranień i bazuje na niskiej samoocenie obu stron. Nie będę pisać o wszystkich aspektach tej neurotycznej więzi, ale najważniejsze wypunktuje:
- oprawca czuje się lepszym poniżając ofiarę i daje ofierze do zrozumienia, że jest gorsza (ty szmato)
- ofiara czuje się lepsza będąc ofiarą i poniża ze swojej perspektywy oprawcę (ty grzeszniku)
- obie strony starają się manipulować drugą stroną, bowiem nie ma tu miejsca na szczerość
- obie role dają poczucie władzy: poniżająca (oprawca wygrywa) i manipulująca (ofiara wie, że tak naprawdę ona rządzi)
- obie strony nie chcą rezygnować z własnych ról (nie chcą zmiany sytuacji, bowiem nie dojrzeli by z niej wyjść)

A teraz przeniesienie na teren socjologiczny.
W systemie patriarchalnym wiadomo, że mężczyźni rządzą (wygrywają, poniżają), bo kobiety są gorsze (np. słabsze). Jednak kobiety (i mężczyźni) wiedzą, że to kobiety wygrywają (manipulują, matkują). Kobiety grają rolę ofiary (tyle pracuję, nie mam czasu odpocząć) a jednocześnie oprawcy (traktują mężczyzn jak niedorajdów). Mężczyźni się odgryzą. I tak bez końca.
Boję się by feministki zwyczajnie nie powielały wzorca na zasadzie "odpłaty", czyli wchodzenia w ten sam chory układ "ofiara - oprawca" i przybrania akurat roli oprawcy. A jak wiadomo oprawca za chwile będzie ofiarą...

Cóż więc?
IDŹMY NA TERAPIĘ!!!
:D :D :D

Przerwanie tego łańcucha zależności każe wyjść poza układ; co ważne: docenić siebie i dojrzeć osobowościowo poszczególnej jednostce, by miała siły wyrwać się z własnej roli (ofiary, oprawcy).
Tak więc jeżeli feminizm ma coś zmienić, to nie na zasadzie odpłaty mężczyznom, ale przemiany przede wszystkim kobiet. Jeżeli feminizm pozwoli kobietom rozkwitnąć, zobaczyć własną wartość, zachwycić się sobą (osobiście i wzajemnie), to pomoże przerwać patriarchalny problem różnicowania płci w hierarchię.
Życzę sobie i każdemu: powodzenia. =)

doświadczenie paradoksu

Kobiety zaangażowane w Kościół przeżywają dwa sprzeczne doświadczenia wynikające z ich zaangażowania w życie wspólnot oraz rzeczywistość bycia kobietą. Życie pełne jest paradoksów, jednak te przekonanie nie pomaga i nie tłumaczy owych sprzeczności.

I. Doświadczenie wyprzedza teorię:
W życiu Kościoła kobiety bardzo często pełnią odpowiedzialne funkcje, obowiązki, odpowiedzialności, realizują ambitne projekty i zadania. Kobiety są m.in. duszpasterkami - terapeutkami, nauczycielkami (nie tylko dzieci i młodzieży), teolożkami, biblistkami, czy liderkami... można tutaj wymienić chyba prawie wszystkie możliwe aktywności i przejawy zaangażowania. Realnie pełnią funkcje, które teoretycznie należne są (tylko) kapłanom. Wielokrotnie pełnią te obowiązki z chęci pomocy i dlatego, że inni przychodzą do nich po ratunek i pomoc. Tym samym doświadczenie wyprzedza teorię (teologię, dogmatykę, prawo kanoniczne), bowiem w teorii odpowiedzialności, jakie realizują przynależą kapłanom, a u protestantow: księżom/ pastorom.

II. Doświadczenie, które nie nadąża za teorią:
Odkąd takie nauki, jak: psychologia, medycyna, biblistyka, antropologia rozwinęły się dosyć szybko, zmieniło się postrzeganie człowieka, jego pojmowanie, definiowanie. Zmieniły się również poglądy nt. płci. W społeczenstwie jednak poglądy współczesnej nauki nie są znane i społeczeństwo często opiera się na stereotypach, a nie na współczesnej nauce. Tak więc kobiety słyszą i spotykają się z dyskryminacją własnej płci w Kościele, chociaż argumenty i poglądy artykułowane są tak archaiczne, że trudno się z nich nie śmiać. Tym samym mentalność społeczna jest daleko w tyle wobec stanu badań nauki.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Czyli możemy często słyszeć: "Zrób, pomóż, ratuj!" oraz "Tej pani już podziękujemy, bo jest kobietą".
~~~~~~~~
Niestety te dwa odmienne doświadczenia łączą się w codzienności tych samych osób. Można popaść w schizofrenię, czy zwyczajnie w nerwicę... eh

wtorek, 7 kwietnia 2009

joke od Dothy =)

Nie jest to zbyt teologiczne, ale można się pośmiać,w ramach ćwiczenia:
jakie są dowody na to, że Jezus był Polakiem?
................................................
Trzy dowody na to, że Jezus był Meksykaninem:
1.Miał na imię Jezus
2. Był dwujęzyczny
3. Władze go nie lubiły

Ale możemy też wysnuć wniosek, że Jezus był czarny:
1. Mówił do wszystkich 'bracie';
2. Lubił Gospel
3. Nie miał uczciwego procesu

Równocześnie jednak mamy dobre argumenty na to, że Jezus był Żydem:
1. Wszedł w Interes Ojca
2. Mieszkał w domu aż do ukończenia 33 lat
3. Był pewien, że jego Matka była dziewicą, a ta z kolei była pewna, że
On jest Bogiem

Znakomicie możemy udowodnić też, że Jezus był Włochem:
1. Gestykulował
2. Pił wino do każdego posiłku
3. Używał oliwy z oliwek

Udowodnimy też niezbicie, że Jezus był Kalifornijczykiem:
1. Nigdy nie obcinał włosów
2. Chodził boso
3. Rozpoczął nową religię

Równocześnie możemy przypuszczać, że Jezus był Irlandczykiem:
1. Nigdy się nie ożenił
2. Ciągle opowiadał różne historie
3. Uwielbiał jarzynki i wszelakie zielsko

Choć z pewnością najdalej idącym wnioskiem jest ten, że Jezus był kobietą:
1. Musiał nakarmić tłumy akurat wtedy, kiedy nie było nic do jedzenia
2. Usiłował nauczać facetów, którzy nic nie rozumieli
3. Nawet gdy był już martwy musiał wstać, bo ciągle miał coś do zrobienia

wtorek, 31 marca 2009

niewiele

Ostatnio niewiele pisałam, bo spałam snem zimowym. Teraz wiosna, więc mam nadzieje na więcej sił, tych twórczych również.Oby.
Ale dziękuję za wszelkie komentarze oraz miłe maile, jakie dostaję =)
to zachęcające bardzo
~~~~~~~
ps. dostałam w prezencie (a część również zakupiłam) książek z teologii feministycznej i fruną do mnie przez ocean, więc najbliższe tygodnie będę się zaczytywać, zdam na pewno relację po przetrawieniu. Marzy mi się wygranie w totolotka i opłacenie ich publikacji w Polsce. Kiedyś wypełnię ten kupon... =)

teologia zmienności czy dojrzałości

Wychowana byłam, że prawda jest zjawiskiem stałym, niezmiennym a platonizm wyssałam z mlekiem (z butelki jak to w PRL-u). Takie również spojrzenie na teologię mi na początku mych poszukiwań transcendencji sprzedano... Dzisiaj minęło już sporo zmian poglądów w mojej głowie i jestem dzisiaj inna, co znaczy-że już cieszę się własną zmianą i zakładam następne. Kiedyś stałam jak astronom z lupą skierowana w niebo, zadając pytanie: "Kim i jakim Jesteś?" a teraz stoję na ziemi i patrzę na innych, na siebie w lustrze i tą za powiekami i pytam: "Kim jesteśmy i do jakiego Boga dorośliśmy? Na ile i jakiej dotykamy Immanencji? Do jakiego Stwórcy dojrzeliśmy? Czy zbliżyliśmy się choć trochę do Tajemnicy?"

Zagadka jest poza nami, czy w nas?

środa, 25 marca 2009

kazanko

Nie umieszczę mojego ostatniego kazania tutaj, bo było mało feministyczne =)
ale można je przeczytać na stronie mojej parafii tutaj:
kazanko-W_Chrystusie_jest_wiele_członków_ale_jedno_ciało

środa, 18 marca 2009

dla męża mego kochanego i innych esencjalistów... :]

Porzuciłam esencjonalizm już jakiś czas temu podczas zmagania się z filozofią feministyczną /klasyczną i tą współczesną/. Powód był prosty (dla mnie osobiście): esencjonalizm jest nielogiczny i w konsekwencji prowadzi do szowinizmu. Why?

Esencjonalizm oznacza stanowisko podkreślające realne istnienie prawdziwej istoty rzeczy, esencji, tj. stałych i niezmiennych właściwości definiujących tę rzecz. Rozumienie to podąża za tradycyjną interpretacją arystotelesowskiej definicji istoty (esencji) substancji. Poarystotelesowska teoria esencji rozwijała się w wielu kierunkach (np. nominalna esencja Locke'a). Feministyczne esencjalistki (jak np. E. Grosz) odwołują się do ogólnej koncepcji stałej natury kobiet, przy czym esencja kobiet jest tu uznawana za coś uniwersalnego i tylko czasem bywa utożsamiana z kobiecą biologią i jej naturalnymi właściwościami. Niejednokrotnie istotę kobiety upatruje się w psychologicznych cechach kobiety, takich jak opiekuńczość, zdolność do empatii czy niechęć do konkurowania. Esencje kobiet można łączyć z pewnymi formami działania i postępowania w społecznych praktykach - jak działanie intuicyjne, otwartość emocjonalna, zaangażowanie w niesienie pomocy innym. Esencjonalizm może się wyrażać w biologizmie (kobiece biologiczne uposażenie), naturalizmie (teologiczne lub ontyczne podstawy-kobieca natura jako zalecana postawa), uniwersalizmie (społeczne odniesienia i podkreślanie jedynie podobieństw funkcji/czynności). Esencjonalizm opiera się o teorię "natury" człowieka, czyli próbę wyabstrahowania i uchwycenia uniwersalnych nie podlegających zmianie cech gatunkowych oraz następnie płciowych rozróżników.

Tak więc nieraz słyszę, że jakieś zachowanie jest "kobiece" a inne, że nie jest "męskie". Nie zgadzam się z takim stanowiskiem i takim wyznacznikiem, bowiem zachowania społeczne poprzez wzorce przyswajamy w procesie socjalizacji i wcale nasze wzorce nie stanowią o czyjejś płci lub jej braku (?). Określając kogoś w ten właśnie sposób, świadomie lub nie - dyskryminujemy daną osobę. Biologiczne się różnimy jako kobiety i mężczyźni, ale miesiączka czy zmienność hormonalna w trakcie cyklu wcale nie są jakimś konkretnym odniesieniem, bowiem cóż powiemy o kobietach, które miesiączki nie mają? (że są niekobiece? absurd!) Zmienność hormonalna podczas cyklu też różnie wygląda-każda kobieta ma nieco inne proporcje różnych hormonów względem siebie, różnie też reaguje i różnie sobie radzi z ową zmiennością podczas cyklu ( nie każda kobieta w ostatniej fazie cyklu jest rozdrażniona, czasami kobiety nawet nie dostrzegają różnic w samopoczuciu podczas cyklu). Poza tym to chromosom x (xx) a nie poziom hormonów jest istotny w określeniu płci. Dodać należy, że na "kobiecym" chromosomie x mieszczą się geny (1184!), które wcale nie są odpowiedzialne za "kobiece" cechy osobowościowe, ale zawierają różnorodne geny.

Tak więc obojętnie jaką różnicę biologiczną w obrębie obu płci będziemy badali, jedno jest pewne - nie ma jednoznaczności. Nawet jak zatrzymamy się przy tak "wymęczonym" temacie macierzyństwa, to warto zauważyć, że to troszkę dyskryminujące, jak sporą część ludzkości będziemy określać podkreślając jedynie układ rozrodczy, który przecież nie jest determinantem i nie rządzi naszym losem społecznym, ani osobowościowym. Podkreślanie roli kobiety-matki dyskryminuje te kobiety, które matkami nie są (w tej grupie jestem też ja!) lub narzuca kobietom-matkom pewne określone wymagania, jak np. pewne obowiązki rodzicielskie, które dotyczyć mają obojga rodziców, a nie tylko matki.
Np. więc dyskryminuje się młodą dziewczynę, która zaszła w niechcianą ciążę, a nie zwraca czasem zupełnie uwagi, że nie SAMA w tą ciążę zaszła. Prowadząc kiedyś warsztaty ze studentami zauważyliśmy, że wobec córek i młodych kobiet społecznie tworzy się presję aby zachowały dziewictwo przedmałżeńskie (co nie jest tak oczywiste przy płci męskiej) i głównym problemem nie są doświadczenia seksualne jako takie, co niechciane ciąże. Gdyby tak samo odpowiedzialnością za ciążę/rodzicielstwo obarczano by młodego ojca i jego rodzinę, może inaczej by się sytuacja miała...
Wracając do prób ustalenia, co jest "kobiece" a co "męskie", chciałabym zauważyć, że często owe "kobiece" cechy, które tak często moi koledzy lubią w innych kobietach, są - moim zdaniem - cechami/zachowaniami nie kobiet, ale dzieci. Tak samo jeżeli chodzi o określanie zachowań "niemęskich"- często tak nazywamy cechy, które gdy się im przyjrzymy - są cechami dziecinnymi. Kika przykładów takich zachowań:
- takie "pieszczenie się" i zdrabnianie imion/ nazw itp.: mówienie "mój misiaczku", "twoja pszczółka", " o jaki słodziak", "niunia" to typowe w relacji z dziećmi małymi
- roztrzepanie, nieobecność - np. jak komuś wypadają z rąk przedmioty, coś upuści, bałagani... taka typowo dziecinna nie koordynacja ruchów
- udawanie głupiej/głupiego "taaak? nie wiedziałam, oj ja głupiutka"
- użalanie się nad sobą i prośba o pomoc: "bo ja taka mała", "ojej, pomoże pan?"
- przymilanie się, kokietowanie - częste u dzieci w wieku przedszkolnym
Powyższe przykłady rodem z przedszkola państwowego, do którego uczęszczałam miały na celu zwrócić uwagę dorosłych i pozyskać ich pomoc, wsparcie oraz przywileje.

Kultura patriarchalna chciała widzieć w kobietach takie istotki niedojrzałe (też takie głupiutkie), którymi się trzeba zająć, a jednocześnie przy takich kobietach, bez żadnego wysiłku mężczyźni stają się "wielcy". A jako feministka nie mogę się zgodzić na taką rzeczywistość ignorowania i lekceważenia własnej płci.

Co innego niż esencjonalizm? Otóż ja nie jestem antyesencjalistką a zarazem nie popieram esencjalizmu. Co nie musi być sprzecznością. Zwyczajnie uważam, że każde uniwersalne określenie prowadzi do dyskryminacji. Kobiecym nazywam wszystko, co łączy się ze światem kobiet i choć to cholernie trudne, zwyczajnie staram się powstrzymać od przymiotnika "jaka, jaki, jakie". Jesteśmy jednym gatunkiem (sic!) i więcej nas łączy niż dzieli. Różnice płciowe są czasem mniejsze niż różnice psychologiczne w obrębie jednej płci. A część naszych zachowań (wzorców zachowań płciowych) to nasz spadek po procesie socjalizacji, któremu ulegamy, żyjąc w ludzkim stadzie =)

Małe ćwiczenie: Wystarczy się wybrać do innej kultury i zobaczyć, jak jedno z zachowań, które uważaliśmy od dzieciństwa za "kobiece" przynależy w odmiennej kulturze wybitnie do płci męskiej.

ps. wiem, że mąż kochany zdania swego, choćby z wrodzonej przekory, nie zmieni, ale chciałam napisać słów kilka...
pozdrawiam miło wszystkich zwolenników esencjonalizmu =)
.............................................................................................
* więcej na temat teorii podmiotu w filozofii można przeczytać w: Ewa Hyży, Kobieta, ciało, tożsamość. Teorie podmiotu w filozofii feministycznej końca XX wieku, Universitas, Kraków 2003.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Z perspektywy teologicznej pytanie o rozumienie płci jest szalenie istotne, a za ks. dr G. Strzelczykiem zadam pytanie: "Czy kobiecość jest kategorią teologiczną?"
i dalej : "Niewątpliwie, jeśli chcemy, żeby kategoria kobiecości pozostała nośna teologicznie nie tylko w sensie archeologicznym (dawnych wyobrażeń o kobiecości), potrzebne są intensywne poszukiwania nowego obrazowania. Trzeba w tym celu odnaleźć inny świeży język, adekwatny do naszej współczesnej kultury. Zadanie to trzeba podjąć przy całej świadomości prowizoryczności wyników, jakie otrzymamy, będą bowiem one znowu kulturowo uwarunkowane, a więc nieostateczne."
amen =)
ks. G. Strzelczyk, Nie ma już kobiety ani mężczyzny?, w: "Więź", styczeń-luty 2009, 1-2 , [603-604], ss. 44-52.

środa, 17 grudnia 2008

zakręcona Maryja


Tematyka maryjna wraca jak bumerang ze Świętami Bożego Narodzenia. Męczą mnie przeraźliwie okropne i wynaturzone skrajności w religijności chrześcijaństwa zachodniego. Z jednej strony specyficzny katolicki kult (niektórych środowisk), gdzie Maryja staje się częścią Trójcy (lub Czwórcy? =] )-jak Trójcy to pewnie zamiast Ducha Świętego, bo pneumatologia czasem kuleje w teologii zachodniej. Z drugiej strony protestancka wręcz negacja (fundamentalistów), którzy lękliwie uciekają przed świadomością, że Maryja w ogóle istniała. Żeby tylko uciekali, oni jej zwyczajnie nienawidzą... a tylko dlatego, żeby nie być jak katolicy!
Totalny koszmar!
Zawsze dostaję drgawek, jak słucham kazań adwentowych, bo powtarzają utarte paradygmaty.
Dlaczego temat Maryi jest ważny? Bowiem jest prawie jedyną rozpoznawaną kobietą NT. Poglądy i wyobrażenia dotyczące tej postaci promieniują na rozumienie kobiecości.
A jak ja rozumiem tą postać?
Kilka słów o czasie jej ciąży, bo to Adwent =]
Na pewno Maryja była postacią tragiczną. Dlaczego? Jako młoda dziewczyna, zanim zostaje mężatką jest w ciąży. Dostaje objawienie, ale kto wie jakie emocje nią miotają? Nikt patosu nie czuje w trak
cie ważnych wydarzeń. Ludzie wtedy zazwyczaj panikują, cierpią, boją się i wariują. A wzniosłe patosy rysują następne pokolenia.
Ciekawa jestem ile złośliwości i ile nieprzyjemnych chwil przeżyła ta młoda dziewczyna, gdy jej ciąża wyszła na jaw. Jak zareagowali rodzice, rodzina, sąsiedzi, znajomi, koleżanki? Anioł z nią nie chodził na spacery i nie tłumaczył napotkanym, że poczęła jako dziewica...
Na pewno nie mówimy tutaj o słabych emocjach.
Ta ciężka sytuacja i te cierpienie zmusiło ją ukształtować i przyśpieszyło dojrzałość. Często możemy słyszeć, że Maryja była "taka pokorna" i dlatego Stwórca ją wybrał na matkę Jezusa, rzadko słyszę, że była silna i zdolna przeżyć tak wielkie cierpienia nie odwracając się od syna, lecz wspierając go aż po krzyż. Nie wiemy dlaczego Bóg ją wybrał, bo o tym nie przeczytamy w NT, a spekulacje zawsze są "polityczne" - czyli służą czyimś poglądom czy interesom. Nie chcę więc dociekać dlaczego Bóg wybrał Maryję. Natomiast historię ST-owe i NT-owe pokazują, że Bóg ma "inną logikę" i w jego relacjach z ludźmi wyraźnie widać, że Bóg współpracuje z człowiekiem nie na zasadzie ludzkich zasług czy siły charakteru. To jest właśnie piękne, że nie musimy być nikim szczególnym, aby współpracować ze Stwórcą.
Tak więc chcę widzieć w Maryji silną kobietę, która wiele przeszła już od swojej młodości. Widzę kobietę, która w trudnej sytuacji odnajduje rozwiązania, nie załamuje się, potrafi przetrwać trudności. Maryja jest taką kobietą, jak my.
Maryja odwiedza dalszą kuzynkę będąc w ciąży. W ciąży wędruje w pagórkowate tereny. Dziarska laska! Może chce odpocząć od złośliwego otoczenia? Dojrzała i odważna decyzja, na pewno ta wizyta pomaga odpocząć od innych.
Owe spotkanie dwóch kobiet to wspólna celebracja tajemnicy, podwójnej tajemnicy: ciąża dziewicy i ciąża niepłodnej. Połączenie kosmicznie odmiennych przeżyć, ale obu - bardzo ciężkich i niespotykanych (więc i społecznie wyśmiewanych). W ewangelii czytamy ich natchnione słowa prorockie i słowa uwielbienia dla Boga, widząc w dziwnych wydarzeniach palec Boży i spełnienie obietnic. Ich prorocze słowa, ich przekonania i zaufanie Bogu pojawia się na wiele długich lat zanim część męskich bohaterów ewangelii zada sobie trud pytania czy Jezus jest prorokiem Stwórcy. Obie kobiety wzajemnie przeżywają komunię i wspólnie wpierają swoją wiarę. Ale pewnie nie tylko. Wspierają się jak tylko kobieta drugą kobietę wesprzeć może. Spędzają ze sobą kilka miesięcy. Dobry wspólny czas wzajemnego wsparcia przed przyszłymi wydarzeniami i cierpieniem, które miało przyjść.
....................................
Nie wiem, czy czeka Ciebie cierpienie, ale polecam pomysł Maryji: spędź czas z kobietą, która Cię rozumie. To pomaga i dodaje sił! =]

piątek, 28 listopada 2008

zauważyć, czy nie zauważyć?

Ostatnimi czasy nieco podróżując, sięgnęłam po lekturę "nieobowiązkową". Przeglądnęłam w mojej biblioteczce książki czekające na "lepsze czasy" i wyciągnęłam wedle nastroju/ kontekstu i za zachętą męża "Spotkania" Bpa Pietraszko. Są to opracowane homilie, które sięgają do opisów spotkań różnych postaci z Jezusem, zapisanych w Ewangelii. Ucieszyłam się tematyką i sięgnęłam po spis treści, po czym zaczęłam męczyć książkę i wertować. Z każdą chwilą robiłam się bardziej niecierpliwa, aż emocje sięgnęły zenitu i siarczyście w duszy zaklęłam. Otóż w całej książce było opisane jedynie jedno "spotkanie", w którym uczestniczyły kobiety. W dodatku jakie: otóż spotkanie Elżbiety z Maryją. Obiecujące. Przeczytałam i niestety żałowałam, żem po teologii. Dlaczego? Niestety trudno mi wyzbyć się dotychczasowej wiedzy. Wszędzie widziałam zachowawcze bariery myślowe nie wychodzące poza ramy ortodoksji (że złośliwie dookreślę: patriarchalnej ortodoksji!), nawet tam, gdzie warto byłoby zadać jedno pytanie więcej, gdzie warto byłoby zobaczyć coś więcej. Teologiczna poprawność polityczna! Wkurzyłam się, że tak mądry gość, tak płasko potraktował płeć kobiecą. Ehhhh!!!!! Znów najważniejsza okazała się ciąża, która umożliwia kobiecie spotkanie transcendencji, w jakże dogłębnej immanencji. Cóż za piękna myśl dla laika, ale nie dla teologa. A dla laika potencjalnego - malusia dygresja: w spotkaniach Jezusa z kobietami jest wiele głębokich treści teologicznych, często kluczowych w ewangeliach.
Moje emocje - tak silne - są sprawą daleko szerszego doświadczenia, jak i nieukrywanych poglądów feministycznych. Drażni mnie i wścieka myśl, że przez 20 lat uczęszczania na niedzielne nabożeństwa ANI RAZU! powtórzę dobitnie: ANI RAZU!!!! nie usłyszałam kazania, które by przyjrzało się kobiecie w perspektywie któregokolwiek fragmentu którejkolwiek ewangelii. Cóż za lekceważenie tematu! Rok liturgicznych tekstów wymaga na tradycyjnych kościołach jakiś porządek czytań, ale nawet jak w czytaniach pojawiała się historia jakiegokolwiek spotkania Jezusa z kobietami, to niestety kaznodzieja znalazł inny ważny temat, któremu warto było się przyjrzeć.
Nie chcę teraz odgadywać powodów takiego stanu rzeczy, bo może być ich niezliczona ilość, jak choćby: powielanie wzorców, lęki, uprzedzenia, wygodnictwo, czy brak jakichkolwiek tematów "kobiecych" w wykształceniu teologicznym, zwykła niewiedza czy nieświadomość własnych uprzedzeń.
Następna moja lektura jednak okazała się miłą niespodzianką, przy której się wzruszyłam.
Otóż chciałam w końcu przeczytać "Ewangelię według Piłata" Erica-Emmanuela Schmitta. Przeczytałam. Spodobało mi się kilka zagadnień, ale przede wszystkim autor ujął mnie swoją wrażliwością na kobiecą duchowość. Nie jest to ani temat tej książki, ani poboczny wątek, jednak z fabuły zwyczajnie daje się wyczuć wielki szacunek, czy nawet ukłon pisarza w stronę duszy kobiety. Nie musiał aż tyle wzmiankować postaci kobiet, nie musiał tyle serca włożyć by je pozytywnie naświetlić, a jednak to zrobił. Zauważył. Więcej: docenił!
I tym mnie właśnie wzruszył.
Nie jesteśmy tabula rasa nie możemy uciec od własnych założeń interpretowania świata wokół nas. Jeżeli nie mówimy kazania o kobiecie, unikamy pewnych tematów-wpisujemy się patriarchalny porządek, w jakim zostaliśmy ukształtowani. Często nieświadomie. Nieświadomość jednak nas nie usprawiedliwia. Ja, czytając książki, również kartkowałam je z założeniami, które są częścią mnie. Mój mąż nawet nie zauważył, że w "Spotkaniach" Pietraszko prawie nic nie ma o kobietach z Ewangelii, ani że ich temat jest taki "patriarchalny"; nie widział też że Schmitt tak opisał kobiety.Ja zauważyłam i było to ważne kryterium mojego przeżycia obu lektur.
Jakże różnych w treści, jakże odmiennych w kobiecej perspektywie, jakże innych form literackich, a których wydarzenia działy się w tym samym czasie i miejscu, doświadczali ich Ci sami bohaterowie.

Warto zauważyć, że w niedziele w ławkach zasiada SPORO kobiet w kościołach, czasami nawet liczebnie przeważają. Czy nie warto ich dostrzec, poświęcić im mądrego kazania, które doda skrzydeł?

piątek, 24 października 2008

liliowy kapelusz

podpatrzone i skopiowane z netu:

MY KOBIETY...

Kiedy ma 5 lat:
Ogląda się w lustrze i widzi księżniczkę.
Kiedy ma 10 lat:
Ogląda się w lustrze i widzi Kopciuszka.
Kiedy ma 15 lat:
Ogląda się w lustrze i widzi obrzydliwą siostrę przyrodnią Kopciuszka:
"Mamo, przecież tak nie mogę pójść do szkoły!"
Kiedy ma 20 lat:
Ogląda się w lustrze i widzi się "za grubą, za chudą, za niską, za wysoką, włosy za bardzo kręcone albo za proste", ale mimo wszystko wychodzi z domu.
Kiedy ma 30 lat:
Ogląda się w lustrze i widzi się "za grubą, za chudą, za niską, za wysoką, włosy za bardzo kręcone albo za proste", ale uważa, że teraz nie ma czasu, żeby się o to troszczyć i mimo wszystko wychodzi z domu.
Kiedy ma 40 lat:
Ogląda się w lustrze i widzi się "za grubą, za chudą, za niską, za wysoką, włosy za bardzo kręcone albo za proste", ale mówi, że jest przynajmniej czysta i mimo wszystko wychodzi z domu.
Kiedy ma 50 lat:
Ogląda się w lustrze i mówi: "Jestem sobą" i idzie wszędzie.
Kiedy ma 60 lat:
Patrzy na siebie i wspomina wszystkich ludzi, którzy już nie mogą na siebie spoglądać w lustrze. Wychodzi z domu i zdobywa świat.
Kiedy ma 70 lat:
Patrzy na siebie i widzi mądrość, radość i umiejętności. Wychodzi z domu i cieszy się życiem.
Kiedy ma 80 lat:
Nie troszczy się o patrzenie w lustro. Po prostu zakłada liliowy kapelusz i wychodzi z domu, żeby czerpać radość i przyjemność ze świata.
:-))))

Może wszystkie powinnyśmy dużo wcześniej założyć taki liliowy kapelusz...

czwartek, 23 października 2008

siostrzaność {sisterhood}

Feministki rozumieją siostrzaność jako niezbędną moralną postawę solidarności i więzi między kobietami. Siostrzaność (sisterhood) ma za zadanie przede wszystkim odbudować wartość kobiecości, która w kulturze patriarchalnej była dewaluowana. 

Feministki pragną odbudować wartość kobiecości najpierw w samych kobietach, które żyjąc w tradycyjnych strukturach nie ceniły własnej wartości, zwracając swoją agresję przeciw sobie i ku innym kobietom, zamiast źródłom własnej opresji. Patriarchalizm izolował kobiety, uzależniał indywidualnie od mężczyzn, zmuszał do rywalizacji między sobą o względy mężczyzny, prostytuował ich seksualnością i domową służbą jako warunek ich przetrwania. 
Tym samym siostrzaność jest formą terapeutycznej wspólnoty, w której kobiety mają szansę wyrazić własny ból oraz gniew sprawiedliwości. Kobiety, wzajemnie wspierając się, mogą stworzyć bezpieczną przestrzeń, w której stają się bardziej świadome własnego ucisku oraz w której mają możliwość zostać wysłuchane bez odrzucenia w samotność czy posądzenia o szaleństwo. 

Siostrzaność jest uzdrawiającą wspólnotą, która z słabych kobiet czyni silne, zdolne skonfrontować się ze źródłem opresji w zaufaniu, by stawać się całościowymi, pełnymi osobami. Wsparcie innych kobiet jest nieocenione w procesie tworzenia nowej tożsamości, przeobrażenia od negacji kobiecości ku jej afirmacji. Religijna tożsamość feministek kształtuje i konsoliduje się dzięki wspólnemu doświadczeniu niesprawiedliwości w kulturowych strukturach patriarchatu oraz w nowym doświadczeniu wspólnotowym, dowartościowującym aspekty kobiecości. 
Siostrzaność jest w zamyśle  społecznością wzajemnych relacji, w której kobiety mogą dzielić się własnym doświadczeniem wiary oraz wzajemnie wspierać swój rozwój. 
.............................................................
zobacz:
R. Radford  Ruether, Sexism and the Theology of Liberation. Nature, Fall and Salvation as Seen from the Expierience of Women, w: "The Christian Century", Dec 12, 1973, s.1224-1229.
R. Radford  Ruether, Women-Church. Theology and Practice of Feminist Liturgical Communities, San Francisco 1989.
M. Kassian, The Feminist Gospel. The Movement to Unite Feminism with the Church, Wheaton, Illinois 1992.

środa, 15 października 2008

nie jestem jak Ojciec/Syn... jaka autoidentyfikacja?

Najbardziej kontrowersyjny współczesnie wciąż pozostaje wymiar kobiecego tworzenia czy współtworzenia rzeczywistości religijnej w wymiarze instytucji Kościoła.

Owa nieobecność kobiet w Kościelnej hierarchii, tradycyjnej teologii czy duszpasterstwie jest źródłem kolejnych problemów kobiecej autoidentyfikacji religijnej. Czynnikiem utrudniającym bowiem rozwój procesów tożsamościowych jest m.in. niedostatek wartościowych wzorców identyfikacji.

Proces autoidentyfikacji religijnej kobiet przebiega więc często poza aspektem własnej płciowości, bądź nawet konta niej (nie jestem jak Ojciec/Syn). Taka sytuacja prowadzić może do szeregu kryzysów czy dylematów tożsamościowych.

Jednym z nich jest wysiłek przeciwstawienia się kobiecości we własnym interesie autonomii oraz emocjonalnego rozwoju u małych dziewczynek budujących podstawy własnej tożsamości. Dzieje się to w sytuacji, kiedy matczyne (kobiece) symbole religijne i reprezentacje kulturowe kojarzą się głównie z zależnością, a nie indywidualnością, niezawisłością. Ów konflikt to wymierzanie sobie i własnej relacji z matką kary dożywotnego więzienia, bowiem kobieta zwraca się ku męskości by budować „prawdziwą siebie”, jako będącą w opozycji wobec matczynej pierwotnej autoidentyfikacji, co stanowi pewnego rodzaju doświadczenie samej siebie częściowo nierealnej.

Być kobietą w kontekście judeochrześcijańskiej symboliki jest równoznaczne z byciem pomniejszym, byciem jakby mniej prawdziwym i mniej ważnym, byciem jakby nie z istoty Boga. Kobiety doświadczające pewnego rodzaju kryzysu tożsamości, w tym – identyfikacji religijnej, muszą poszukiwać nowych źródeł tożsamości, które zniosą niewygodne skutki deficytu, jak i konfliktu tożsamościowego.

biegiem kilka dotknięć Ewangelii

W kontekście kultury, gdzie kobietom nie można było pobierać teologicznych nauk, czy uczestniczyć w religijnych dysputach, Chrystus pochwala wybór Marii i pozwala jej słuchać jego nauczania wśród pozostałych uczniów, zamiast spełniać naglący obowiązek, pomagając siostrze w różnych posługach.

Mimo obyczajowych zasad, kiedy mężczyźni nie rozmawiali z nieznajomymi kobietami, a Żydzi stronili od Samarytan, Chrystus rozmawia z Samarytanką o głębokich prawdach wiary i objawia się jej wprost jako Mesjasz.

Mimo, że w żydowskiej religijności kobiety nie odgrywały znaczącej roli, a ich świadectwo nie liczyło się przed sądem, to kobietom najpierw Chrystus objawia się po swojej śmierci, je wybiera na swoich pierwszych świadków zmartwychwstania.

Każde opisane w Ewangelii spotkanie Chrystusa z kobietami opisuje niezwykłą postawę – pełną nonkonformizmu, szacunku wobec kobiet i głębokiej akceptacji.

środa, 8 października 2008

kobiety nawócić się do Boga powinny inaczej

E. Johnson zmienia tradycyjne rozumienie nawrócenia, mówiąc o feministycznym nawróceniu kobiet ku Bogu. Podkreśla, że tradycyjne nauczanie o nowonarodzeniu rysuje swoistą zależność, kiedy człowiek pełen pychy, rezygnuje z własnego ego, by przyjąć łaskę Boga. Doświadczenia kobiet podważają ten teologiczny paradygmat, rysując wręcz przeciwstawne rozumienie, w którym podstawową pokusą nie jest pycha, egocentryzm, lecz jego brak, zbytnia zależność wobec innych w określaniu własnej tożsamości, niepewność i lęk przed samookreśleniem własnych zdolności i kompetencji. E. Johnson maluje metaforę z bajki o Śpiącej Królewnie, w której Piękna śpi przez sto lat, oczekując pocałunku księcia, który ją obudzi. Czeka aż dojrzeje on by podjąć wyzwanie jej poszukiwania.
W tej sytuacji łaska przychodzi do śpiącej nie jako wezwanie ku utarcie siebie samej, lecz by uzdolnić ją do odkrycia samej siebie i afirmacji jej siły, zdolności oraz odpowiedzialności.(...) To wymaga odwrócenia od poniżanej tożsamości kobiecej ku posiadaniu nowej tożsamości jako dobrego daru od Boga.
U kobiet pojawia się swoisty szok i sprzeciw, wyrażony nagłym wzrostem własnej afirmacji, wobec negatywnej tradycji, dewaluującej kobiecość. Akt ów jest głębokim przeżyciem osobisto-religijnym odchodzenia od tłumionej tożsamości oraz jednocześnie nadrabianiem zaległości, wyrażonym również nowym językiem teologicznym wyrosłym z nowych doświadczeń religijnych. Bóg jest doświadczany jako dobroczyńca kobiecości i sprzymierzeniec kobiecego rozkwitu.

......................................
E. Johnson, She who is. The Mstery of God i Feminist Theological Discourse, New York 1992, s. 61-67.

cytat

Co znalazłam w książce słynnej pisarki i naukowca, Natalie Angier:

"Przenajświętsza Panienka, Matka Chrystusa, nie czuła bólu w czasie porodu. Przez całe życie zachowała dziewictwo, zapewne wraz z błoną dziewiczą. A skoro oszczędzono jej przekleństwa Ewy, przypuszczalnie również nie miesiączkowała, nie wydalała, nie oddawała moczu, jej ciało zaś po śmierci nie uległo rozkładowi, lecz w całości zostało wniebowziete. Była zaprzeczeniem praw anatomii, biochemii i termodynamiki. Miała niewiele wspólnego z innymi kobietami, nie mówiąc o ssakach <>, których związek z Homo sapiens ustalił Linneusz za pośrednictwem kobiet. A mimo to Maria zdołała wyrazić swą kobiecość i przynaleźność do swej płci przynajmniej w jeden niewątpliwy sposób - korzystała ze swoich sutków. Karmiła piersią małego Jezusa. Maria lactans bądź Madonna del latte należy do najczęściej spotykanych wizerunków w sztuce Zachodu."
..........................................
cytat z: Natalie Angier, Kobieta-geografia intymna, Warszawa, s. 177.
..........................................
Na pewno pisarka trafiła w sedno wizerunku Maryji, który ograbiony został ze wszystkigo, co kobiece w patriarchalnym chrześcijaństwie, a jednocześnie wyraża brak zrozumienia i brak afirmacji wszystkiego, co kobiece, co cielesne i co ludzkie w tradycyjnej teologii, którą nota bene tworzyli przeważnie mężczyźni, żyjący w celibacie...

wtorek, 7 października 2008

Yet woman is strongest of all

Iron is strong, but fire tempers it.
Fire is awesome, but water extinguishes it.
Water is forceful, but the sun dries it.
The sun is mighty, but a storm cloud conceals it.
A storm cloud is explosive, but the earth subdues it.
The earth is majestic, but men master it.
Men are powerful, but grief overtakes them.
Grief is heavy, but wine assuages it.
Wine is powerful, but sleep renders it weak.
Yet woman is strongest of all.
(z historii Etiopii, 1681)

środa, 30 lipca 2008

pani ksiądz? czy księżna? :)

Problematyka ordynacji kobiet dotyczy wielu dziedzin teologii, jak chrystologia, antropologia, soteriologia, sakramentologia, eklezjologia czy teologia praktyczna. Dyskusja na temat ordynacji kobiet w większości krajów Europy Zachodniej toczyła się w latach 60. i 70. XX w lub znacznie wcześniej. Kościół anglikański od początku lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia zaczął praktykować wyświęcanie kobiet, jeszcze wcześniej, bowiem już w trakcie i po II wojnie światowej kobiety ordynował Kościół luterański w Niemczech. Niemal wszędzie wynik dyskusji na temat święceń zakończył się dla kobiet pozytywnie. Obecnie w Europie tylko sześć luterańskich Kościołów zrzeszonych w Światowej Federacji Luterańskiej nie ordynuje Kobiet (w tym Kościół Ewangelicko-Augsburski w Polsce)[1]. W USA, gdzie kobiety są ordynowane już od XIX w., sytuacja wygląda podobnie, choć większa niż w Europie różnorodność denominacji, sprawia zróżnicowane podejście do problemu święceń kobiet[2]. Również w Kościele katolickim od lat siedemdziesiątych XIX wieku toczy się burzliwa teologiczna dyskusja na temat święceń kobiet[3]. Problem kapłaństwa kobiet stał się również tematem szeroko zakrojonych badań biblistycznych. Coraz częściej pojawiały się opinie, że w Nowym Testamencie trudno znaleźć eksplicite przeszkody przed udzielaniem święceń kobietom[4].

Feministki w dyskusji nad ordynacją kobiet, wobec zarzutu, że kobieta nie może reprezentować Chrystusa, stwierdzają, że w takim rozumowaniu, Chrystus nie może reprezentować kobiet, więc soteriologia traci swoją uniwersalność. Postulują, że jeżeli Kościół nie chce ordynować kobiet, powinien również ich nie chrzcić[5]. Najbardziej burzliwą dyskusję prowadzą feministki katolickie na Zachodzie, bowiem Kościół Katolicki ordynację zalicza do jednego z sakramentów, jak i wciąż powściągliwie ustosunkowuje się do udziału świeckich w liturgii oraz innych posługach Kościoła w ogóle. W Polsce, oprócz małych wyjątków Kościół Katolicki zamknięty jest na dyskusję o ordynacji kobiet[6]. Jednak dzisiaj w dyskusji mogą zabrać głos również już ordynowane kobiety, które z powodzeniem pełnią funkcję duchowną w swoich parafiach. Jak stwierdza Sarah Wilson – luterańska proboszcz – Bóg powołuje kobiety również do kapłaństwa, a każde powołanie, jakie dostajemy od Boga zobowiązuje by odpowiedzieć nań[7].




[1] A. Karska, Ordynacja kobiet w Kościołach Światowej Federacji Luterańskiej, http://www.magazyn.ekumenizm.pl/article.php?story=20071024162639784 , dostęp z dnia. 7. czerwca 2008r.
[2]J. Dąbrowska-Patalon, J. Szczepankiewicz-Battek, Problemy ordynacji pastorskiej kobiet w kościołach protestanckich na świecie i w Polsce, w: Oczekiwania kobiet i wobec kobiet, [red. B. Płonka-Syroka], Wyd. DiG, Warszawa 2007, s.157.
[3]J. Majewski, Teologia na rozdrożach, Znak, Kraków 2005, s. 67.[4]Tamże.
[5] R. Radford Ruether, The Liberation of Christology from Patriarchy, "Religion and Intelectual Life" nr 3 Spr 1985
, s. 119.
[6] Przykładem może być wypowiedź jezuity (dodam, że środowisko jezuickie uznawane jest za "postępowe" w polskim katolicyzmie): „... stwierdzenia są swoistą ideologią, która nie bierze pod uwagę dość marnych z pastoralnego punktu widzenia, rezultatów wprowadzenia święceń kobiet, na przykład we wspólnocie anglikańskiej, ani też religijnej wrażliwości znakomitej większości wiernych obojga płci na świecie. Pomijając argumenty dogmatyczne, święcenie kobiet byłoby w wielu regionach świata przyczyną chaosu i rozłamów.” (D. Kowalczuk SJ, Czy Kościół lubi kobiety?, w: „Życie Duchowe” nr 45/2006, Wam, Kraków 2006, s. 44.) Tytuł artykułu brzmi intrygująco, jednak po jego przeczytaniu, odpowiedź sama ciśnie się na usta, a jest nią krótkie stwierdzenie: NIE!
[7] S. Hinlicky Wilson, Obraz Boga w kobiecie, w: „W drodze” nr 2 (366) 2004, Poznań 2004, s. 52.

sobota, 19 lipca 2008

ekofeminizm

Pierwszy raz w dziejach ludzkości nasza cywilizacja jest w posiadaniu tylu bomb nuklearnych, które mogą zniszczyć nasz świat. Pierwszy raz odczuwamy konsekwencje ingerencji, niszczenia i zanieczyszczania przyrody na skalę globalną, które oprócz efektów wyginięcia różnych gatunków roślin i zwierząt, zaczyna zagrażać zdrowiu, a czasami życiu wielu ludzi. Ponieważ w kulturze kobiety są tradycyjnie kojarzone z naturą, ekofeministki wskazują, że istnieją teoretyczne, symboliczne oraz językowe związki między problemami poruszanymi przez feministki i ekologów. Hierarchiczny, dualistyczny i opresyjny sposób myślenia, charakterystyczny dla patriarchatu, szkodzi, zdaniem feministek, zarówno kobietom jak i naturze. Ponieważ kobiety zostały „znaturalizowane” (np. określenia względem kobiet, jak: kobieta bluszcz, żmija), a natura została „sfeminizowana” (np. Matka Natura), trudno powiedzieć, w którym miejscu kończy się opresja kobiet, a zaczyna opresja natury[1]. Jednocześnie feministki krytykują tradycję imperialistyczną, która jest, ich zdaniem, również wyrazem patriarchalnego sytemu dominacji, walki o władzę oraz męskiego egoizmu[2]. Nowa sytuacja w jakiej znajduje się obecnie nasza cywilizacja wymogła budowanie się nowej ludzkiej wrażliwości, otwartej na budowanie, a nie niszczenie, otwartej na służenie, a nie dominowanie, otwartej na współpracy, nie zaś rywalizacji. Tym samym przed teologią stają nowe wyzwania. Teolożki odrzucają patriarchalne metafory Boga dominującego, walczącego, niszczącego i podporządkowującego by zastąpić je metaforami Boga, który jest życiodajnym w relacji[3].Teolożki uważają, że wprowadzanie Królestwa Bożego oznacza nie tylko odbudowywanie relacji między Bogiem a stworzeniem, nie tylko pokój między ludźmi, ale również harmonię między człowiekiem a naturą[4]. Właśnie idea Królestwa Bożego, opartego na sprawiedliwości, pokoju i miłości, powinna być motywacją do ludzkich działań tutaj i teraz, nie jako idea będąca nadzieją po śmierci, lecz idea którą powinniśmy realizować na ziemi[5].


[1]R. Putnam Tong, Myśl feministyczna, dz. cyt., s. 323.
[2]R. Radford Ruether, Prophetic Tradition…, dz.cyt., s. 31.
[3]R. Radford Ruether, Models of God: Exploding the Foundations, „Religion & Intellectual Life”, nr 5 (3/1988), s.21.
[5]C. Halkes, New Creation. Christian Feminism and the Renewal of the Earth, Westminster/John Knox Press, Louisville, s. 115.

sobota, 5 lipca 2008

odwrócenie

Co by się zdarzyło, kiedy role płciowe odwróciłyby się? Gdyby na uniwersytecie na wydziale teologii większość stanowiłyby profesorki, studentki, a studenci pozostawaliby w mniejszości. Za to nie brakowałoby sekretarzy w sekretariatach uczelnianych, którzy pomagaliby zapracowanej Rektorce, Prorektorce czy Dziekance. Profesorki-teolożki uczyłyby teologii, akcentując macierzyńskie oblicze Boga, Materlogii – historii i nauki Matek Kościoła. Na zajęciach z homiletyki studenci by usłyszeli, że dla nich ten przedmiot jest fakultatywny, bowiem i tak nie mogą głosić kazań w Kościołach, ponieważ to powołanie nadane przez Chrystusa i Ducha Świętego kobietom. Zachęcano by chłopców, by lepiej studiowali pedagogikę/ katechetykę, ew. nauczali małe dzieci w szkółce niedzielnej, ale już dorosłych na pewno nie. Na pewno teolożki by podkreślały, jak bardzo cenią mężczyzn, ich rolę w Kościele, szczególnie kiedy opiekują się dziećmi, kiedy się poświęcają, by one mogły oddawać czas wyższym celom, jak rozwój nauki, Kościoła, społeczeństwa, kultury... Ze smutkiem stwierdziłyby , że chciałyby coś zrobić, aby praca mężczyzn, taka jak zajmowanie się domem, opieka nad dziećmi były doceniane. Jednak na pewno nagroda mężczyzn czeka w niebie, gdzie Chrystus wynagrodzi im ich poświęcenie, oddanie, posługiwanie i chęć niesienia pomocy. Zapewniając jednocześnie, że urząd nauczycielski to służba, a nie przywilej, więc powinni zastanowić się, czego się czasem domagają, bowiem to wysoce wymagająca praca. A mężczyźni są słabo wykształceni, ulegają emocjom w sporach, interesują się małostkowymi sprawami, stąd przywódcze stanowiska raczej nie są im przeznaczone. Ale niech pamiętają : Bóg – Matka ich rozumie.
W Kościele oczywiście kaznodziejki chętnie by posłuchały, co mężczyźni mają do powiedz
enia, ale może tak raz do roku - w święto mężczyzn 8. marca. Poza tym nie miałyby nic przeciwko gdyby czasem jakiś mężczyzna, no może dwóch zjawili się na synodzie teolożek i pastorek, może wzięli udział w komisji ds. rodziny. Bowiem ich głos jest ważny i kobiety chcą to zawsze podkreślać, że mężczyzna jest na "piedestale" i zawsze w historii i kulturze kobiet był doceniany i uwielbiany, nawet jak nie osiągnął wielkiej pozycji społecznej. To nic nie szkodzi, że mężczyźni zarabiają mniej i trudno im zatrudnić się na wyższym stanowisku, bowiem przecież ich żony ich utrzymują i pomagają. Poza tym w Kościołach coraz liczniej powstają "Koła mężczyzn", gdzie mężczyźni się mogą w końcu spotkać, porozmawiać o wspólnych tematach (dom, dzieci, zakupy...), jak i nauczyć czegoś pożytecznego, jak haftowanie na szydełku, malowanie kartek świątecznych, organizowanie przyjęć dla małych dzieci. W tym samym czasie kobiety-żony obiecały, że się poświęcą i ten czas spędzą z ich dziećmi, aby oni mieli choć chwilę czasu dla siebie i kolegów. Nawet nie muszą w tym dniu gotować obiadu (tutaj nie wszystkie żony się zdeklarowały, ale wiecie, jak jest z kobietami-nie każda umie gotować).

można tak jeszcze długo...


poniedziałek, 30 czerwca 2008

pomiędzy feminizmem a Kościołem?

Dzisiejszej sytuacji kobiet nie da się porównać z tą w wieku dziewiętnastym, bądź osiemnastym, niemniej jednak i dzisiaj tradycja patriarchalnego społeczeństwa, cały czas daje o sobie znać w dyskryminacji kobiet. Świadomość społeczna jest tak ustrukturowana, że faworyzuje mężczyzn, a kobietom raczej utrudnia współzawodnictwo w wyścigu po te dobra, którymi społeczeństwo nas nagradza: władzę, prestiż i pieniądze[1].

Jednak dzięki ruchom feministycznym spojrzenie na kobiety się diametralnie zmieniło i dzisiaj nikt nie zaprzeczy, że dokonania emancypantek były kolejnym krokiem budowania godności i poszanowania człowieka. Feminizm wniósł wiele zmian w psychologiczne i społeczne postrzeganie kobiety, w zauważenie jej dyskryminacji. Redefiniował wiele paradygmatów społecznych i wywalczył nowe prawa ekonomiczno – społeczne dla kobiet. Ruchy emancypacyjne przede wszystkim zmieniły sposób samorozumienia kobiet, nauczyły kobiety krytycznego spojrzenia na współczesna kulturę czy myśl społeczną, zachęciły do rozwoju, wykształcenia i twórczości. Feminizm utorował drogę również teologii feministycznej, która prowadzi żywy dialog i krytykę myśli feministycznej.

Inspiracja feminizmem, jako nauką i myślą krytyczną wobec współczesnej kultury, czy filozofii jest podstawowym źródłem twórczości teologii feministycznej. Teologia feministyczna, opierając się o wspólne wartości i tradycje chrześcijaństwa (w źródle Pisma Świętego) jest dyscypliną krytyczną wobec myśli teologicznej oraz praktyki wiary Kościoła. W dzisiejszej kulturze zachodniej teologia feministyczna jest prawdziwym medium między współczesną myślą feministyczną a patriarchalną instytucją Kościoła chrześcijańskiego. Dzięki niej współczesne kobiety kultury zachodniej mogą zachować wartości chrześcijańskie, które są im bliskie i jednocześnie odnajdywać własną drogę duchowości, która odpowiada na ich specyficzne potrzeby oraz współczesne pytania feminizmu.


[1]Pierre Bourdieu, Męska dominacja, Oficyna Naukowa, Warszawa 2004, s. 110.

przeprowadzka kobiet

Na postępy nauki składają się zarówno nowości, jak i korekty dotychczasowej wiedzy. Co jednak zrobić, kiedy owa korekta jest rewolucyjna? Thomas Kuhn wysunął tezę nt. zmiany paradygmatów w nauce, a mianowicie tezę o niewspółmierności teorii naukowych. Wedle użytej przez Kuhna metafory, uczeni zachowują się tak, jak gdyby w trakcie zmian pojęciowych przeprowadzali się na inną planetę. Nie da się ocenić, czy teorie porewolucyjne są lepsze od teorii przedrewolucyjnych: kryteria oceny wchodzą w skład paradygmatu, zmiana paradygmatu przynosi zmianę kryteriów, nie ma ponadparadygmatycznych kryteriów oceny[1].

Dotychczasowe dokonania ruchów emancypacyjnych i feministycznych przerosły oczekiwania ich prekursorek, zmieniły dzisiejsze rozumienie kultury i płci. Kobiety są w trakcie „przeprowadzania się na inną planetę”, zmienia się ich tożsamość, rozumienie otaczającego ich świata i cele życiowych dążeń.
[1]A. Grobler, Metodologia nauk, Aureus/ Znak, Kraków 2006, s. 273.

sobota, 28 czerwca 2008

taniec hermeneutyczny

Nowe spojrzenie na tekst Pisma Świętego oraz interpretacja bliska współczesnym pytaniom kobiet (i mężczyzn), korzystająca z najnowszych osiągnięć hermeneutyki, językoznawstwa, literaturoznawstwa, archeologii, jak i filozofii jest jednym z ważnych celów teologii feministycznej. W tym ambitnym zadaniu teolożki nie odbiegają od chrześcijańskich zasad aktualizacji Biblii, w myśl choćby słowom św. Grzegorza Wielkiego, że Pismo wzrasta wraz z jego czytelnikami. Hermeneutykę w ramach teologii feministycznej rozwinęła i usystematyzowała w swojej twórczości naukowej Elizabeth Schüssler-Fiorenza[1]. Można rozróżnić trzy modele interpretacji Biblii w perspektywie feministycznej. Pierwszy z nich – tzw. model neoortodoksyjny – wychodzi z założenia, że pytania stawiane dziś Pismu Świętemu nie były pytaniami autorów natchnionych. Poszukuje on zatem takich tradycji wewnątrzbiblijnych, które niosą w sobie potencjał wyzwoleńczy dla kobiet, próbując je jednocześnie oddzielić od tych, które są dla kobiet dyskryminujące. Teologia feministyczna odwołuje się do nadrzędnej zasady (również tradycyjnej zasady hermeneutycznej lektury Biblii), którą jest zbawcza troska Boga, pragnącego zbawiać cały świat[2](więc i kobiety), za tym konsekwentnie idzie stwierdzenie, że tam gdzie kobiety są dyskryminowane, uciskane nie ma mowy o objawiającym i zbawczym działaniu Boga. Teologia feministyczna podważa natchnienie i autorytet oraz odrzuca tzw. „teksty terroru”[3], opisujące bez negatywnej oceny przemoc wobec kobiet, czy traktowanie ich jak własności mężczyzn (zarówno pism biblijnych jak i teologicznych). Model ten rozróżnia między rdzeniem objawienia a historyczną formą, ponadczasową prawdą a uwarunkowaną kulturowo formą przekazu (tzw. kanon w kanonie).

Drugim modelem interpretacji tradycji biblijnej jest tzw. model socjologiczny (lub radykalny), który uznaje religię chrześcijańską za legitymizującą patriarchalny porządek społeczny, a Pismo Święte za androcentryczne. Dane podejście odrzucając tradycję, chce tworzyć nowe teksty, formy, mity, które wywodziłyby się z kontekstu egzystencji kobiecej.

Trzecie podejście do tekstu Pisma reprezentuje E. Schüssler-Fiorenza, która reprezentuje model napięcia, sprzeczności między tożsamością chrześcijańską a feministyczną. Owe napięcie gra tutaj rolę poznawczą. W swojej książce „Bread Not Stone: The Challenge of Feminist Biblical Interpretation” wskazuje, że wiele kobiet żyje pytaniem: czy mogę karmić się Pismem, jak chlebem, skoro nosi ono na sobie piętno wrogości wobec kobiet? Można interpretację Schüssler-Fiorenzy nazwać krytyczną hermeneutyką wyzwolenia. Rekonstruuje ona historię biblijną jako zarówno historię współtworzoną przez kobiety, ale również podkreśla skazę cierpienia, którego doświadczały kobiety w swojej dyskryminacji (tzw. wspomnienia cierpienia – memoria passionis). Każdy, nawet niewielki tekst biblijny, wprost wymieniający kobiety, również takie, który je wyraźnie marginalizuje, powinien być ważnym źródłem do rekonstrukcji kobiecej historii[4]. Podobnie język Pisma Świętego, jako androcentryczny, zostaje poddany krytyce, która stosuje zasadę, że tam, gdzie nie jest zaznaczone inaczej (eksplicite) męskoosobowe formy dotyczą również kobiet. Istotnym w tej hermeneutyce jest fakt, że interpretacja Pisma nie jest jedynie naukową spekulacją, lecz powinna współgrać z doświadczeniem wspólnoty i praktykowaniem walki o wyzwolenie z represji. Model Schüssler-Fiorenzy opiera się więc o podstawowe założenia, które zamykają się w określeniach: hermeneutyka podejrzeń[5], wspomnienia, przepowiadania i twórcza aktualizacja. W swojej książce „In Memory of Her: A Feminist Theological Reconstruction of Christian Origins” E. Schüssler-Fiorenza zajmuje się rekonstrukcją początków chrześcijaństwa, ukazując, że mimo słów Jezusa (Mk 14,9 Zaprawdę, powiadam wam: Gdziekolwiek po całym świecie głosić będą tę Ewangelię, będą również opowiadać na jej pamiątkę to, co uczyniła), ta bezimienna kobieta została zapomniana, a wraz z nią wszystkie kobiety (zapomniana płeć).




[1] Elizabeth Schüssler Fiorenza – ur. tuż przed II wojną światowa w Banat (obecnie Rumunia), podobnie jak większość tamtejszych Niemców pod koniec wojny wraz z rodziną uciekła do ojczyzny, gdzie osiedliła się w okolicach Würzburga. Podjęła studia z teologii, filozofii i filologii germańskiej na Uniwersytecie w Würzburgu, zakończone pracą licencjacką z teologii pastoralnej pt.„Współpraca kobiety w duszpasterstwie Kościoła” (opublikowana w 1964r., jako: „Der vergessene Partner: Grundlagen, Tatsachen und Möglichkeiten der beruflichen Mitarbeit dei Frau in der Heilssorge der Kirche”). Jest pierwsza kobietą, która ukończyła na tamtejszym Uniwersytecie pełny kurs teologii dyplomowanej. Tematyka kobieca oraz wyraźne nawiązanie do praktyki życia Kościoła pozostaną zasadniczymi watkami jej twórczości teologicznej, choć począwszy od pracy doktorskiej (Münster 1970 r., praca na temat Apokalipsy św. Jana pisana pod kierunkiem. Schnackenburga i J. Gnilki) poświęciła się egzegezie Nowego testamentu. Ze względu na brak możliwości kontynuowania pracy naukowej w ojczyźnie wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Nauczała w University of Notre Dame (1970-1984), w Episkopal Divinity School (1984-1988), a od 1988 r. w Harvard Divinity School. Jako pierwsza kobieta sprawowała funkcję prezydenta Society of Biblical Literature. Jest członkinią wielu teologicznych towarzystw naukowych, a także redakcji kilku czasopism teologicznych ( m.in. „Concilium”), współzałożycielką i redaktorką „Journal of Feminist Studies In Religion” (ukazującego się od 1985 r.). W: Leksykon Wielkich Teologów XX/XXI wieku. Tom 1, [red. J. Majewski, J. Makowski], Więź, Warszawa 2003, s. 315.

[2]Zob. 1 Tm 2,4; 2 P 3,9.

[3] Przykładem może być historia gwałtu Diny (Rdz 34), gwałtu Tamar (2 Sm 13), gwałt i śmierć kobiety w Gibea (Sdz 19).

[4]Przykładem mogą być Pawłowe, czy po-Pawłowe nakazy milczenia kobiet (1 Kor 14,34-35; 1 Tm 2,12), które traktowane są nie jako ponadczasowe przykazanie, lecz świadectwo, że kobiety nie milczały, a co zostało wtedy uznane za zbędne i niepożądane.

[5]Teolożki czerpią często z teorii Paula Ricoeura.

niedziela, 22 czerwca 2008

koniec z dualizmem

Feministyczne filozofki i teolożki źródła opresji kobiet upatrują w dualistycznych koncepcjach filozoficznych (i teologicznych), które mają wpływ na kulturę i mentalność społeczeństwa. Ich zdaniem, dotychczasowa filozofia okazała się nie tyle specyficznie męska, ile raczej służebna wobec męskości przez to, że dostarcza jej pozytywnych podstaw aksjomatycznych.

Dualizm metafizyczny ma wielu „ojców”. Prekursorami dualizmu byli już presokratycy w swoim rozróżnieniu pomiędzy zjawiskiem a rzeczywistością, a następnie Platon, który w pełni rozwinął koncepcje dualistyczne w swojej filozoficznej myśli. Traktowanie ciała jako obcej siły i przeszkody w funkcjonowaniu ludzkiej duszy upowszechniło się w grecko-chrześcijańskiej tradycji (wpływy platońskie, neoplatońskie-Plotyn, a następnie św. Augustyn ). Jednak dopiero Kartezjusz zradykalizował myślenie na temat ciała. Odrzuca on pogląd Platona i Arystotelesa, że dusza jest zasadą życia (ciała). Według niego, życie ciała jest sprawą czysto mechanicznego funkcjonowania. W kartezjańskiej wersji dualizmu materia różni się zasadniczo od umysłu, czucia i podmiotowości. Ciało jest czystą res extensa, surową materialnością, a umysł jest res cogitans, myślą i wolnością.

Feministki uważają, że powyższe metafizyczne założenia doprowadziły do znaczących konsekwencji nie tylko w zachodniej filozofii i nauce, ale również w kulturze i codziennym życiu społecznych relacji. Zdaniem feministycznej filozofki, Susan Bordo, intelektualny wytwór Kartezjusza był produktem ówczesnej kultury niezwykle „ginefobicznego wieku”. Jego teoria wiedzy była psychologiczną reakcją na niepokój spowodowany utratą natury-jako-matki. Negatywny paradygmat rozumienia materii został podważony dopiero przez teorię względności Einsteina oraz późniejszą teorię kwantową i metafizykę procesu Whiteheada. Zdaniem feministek niechęć wobec ciała czy zgoła lęk przed nim jest w filozofii nie tyle efektem samego rozróżnienia ciała i umysłu jako odrębnych substancji (bytów), ile efektem sposobu, w jaki ciało i umysł są rozumiane i definiowane, a mianowicie: jako wzajemnie wykluczające się kategorie. Wzajemne wykluczanie się ciała i umysłu połączone jest dodatkowo z hierarchizowaniem, bowiem umysł zostaje uprzywilejowany w stosunku do ciała. Filozoficzna dewaluacja ciała ma poważne konsekwencje polityczne, szczególnie dla kobiet, jako tych, które były i są definiowane jako bardziej korporalne niż mężczyźni. Przypisywanie hiperkorporalności kobietom, mocno zakorzenione w podstawowym dualizmie umysłu i ciała, łączy się z pokrewnymi dualizmami formy/materii, aktywności/bierności, rozumu/uczucia i kultury/natury. W połączeniu z tymi dychotomicznymi rozróżnikami kategorii, umocniła się hierarchiczność dychotomii męski/żeński i wpłynęła na sytuacje, w których kobiety, tylko z powodu swej kobiecości, były traktowane jako intelektualnie i społecznie (praktycznie) upośledzone.

Filozofki w reakcji na tak ujęte rozumienie kobiety podjęły filozoficzny dyskurs nt. kobiecości. Wśród teoretyczek, które podjęły ten temat wyłoniły się dwie opcje: feministyczny esencjalizm oraz feministyczny konstruktywizm społeczny. Esencjalizm opowiadał się za biologicznym, uniwersalnym, płciowym i poprzedzającym społeczne wpływy elementem decydującym o kształcie podążającym dopiero za nim gender, tj. płci społeczno-kulturowej czy kulturowej tożsamości płciowej. Konstruktywizm społeczny zrodził się z krytyki pierwszego poglądu, początkowo wychodził od najczęściej od marksistowskich teorii, a następnie (w latach 80.) z psychoanalitycznych teorii J. Lacana. Zaprzeczał on istnieniu jakichkolwiek stałych, uniwersalnych i substancjalnych cech rozstrzygających o rodzajowej przynależności człowieka. Wieloletni dialog między feministkami doprowadził do wielu teorii podmiotu, w tym do tzw. korporalnego feminizmu, który jest wspólnym szyldem wielu feministycznych koncepcji odwołujących się do szerokorozumianej tradycji postmodernizmu.

W korporalnym feminizmie kobiecy nowy podmiot to cielesny (materialny) podmiot w procesie stawania się, formowany z aktywnego, intelligibilnego ciała, a nie wyłaniany z podświadomości mężczyzny, jako niepełność czy brak. Ma to być podmiot płynny, a nie substancjalnie ustalony raz na zawsze, nie esencjalny, nie rozszczepiony na ciało i ducha na modłę kartezjańską. Nie „poza czasem” ale historycznie i kulturowo usytuowany (dyskursywnie ograniczony), rodzajowo specyficzny, szeroko otwarty na zmiany, otwarty na dalszym teoretycznym rozwinięciom i modyfikacjom w spotkaniu z nowymi koncepcjami (jak np. feminizm amazoński czy cyberfeminizm).

poniedziałek, 26 maja 2008

sto lat za Murzynami...

jest takie powiedzenie, które pamiętam z podstawówki: sto lat za Murzynami, które się stało moją dzisiejszą refleksją, gdy czytam o osiągnięciach, publikacjach oraz latach działalności afrykańskich stowarzyszeń kobiet teolożek...
wspaniałą teolożką oraz organizatorką wielu inicjatyw była Mercy Amba Oduyoye (zob. www.thecirclecawt.org)

teolożki - ikony teologii feministycznej w Europie, czy w Stanach, nawet w Afryce, zdążyły się już zestarzeć, przejść na emeryturę, czy umrzeć... a w Polsce jeszcze nie przetłumaczono żadnej poważnej publikacji w tym temacie
szok!

a Polska?
no właśnie, Polska daleko w tyle, niestety...
u nas kobiety dopiero stawiają pierwsze kroki w teologicznej refleksji i nie ma żadnych stowarzyszeń dla teolożek, czy choćby studentek teologii
ech...
mam nadzieję na zmianę jeszcze w najbliższych latach